Jak już wspominałam, ze stylem skandynawskim wyjątkowo mi nie po drodze. Coś mnie jednak podkusiło i postanowiłam urządzić garderobę w lepszej wersji takowego, albowiem w wersji gorszej zastałam ją, kupując mieszkanie. Brutalnie pozbawiliśmy pomieszczenie tapet (ostatnio moja ulubiona czynność) tylko po to, aby pomalować na jedyny słuszny skandynawski kolor - biały! Aby uzupełnić konwencję, wstawiliśmy białe szafy oraz biały wieszak. Podłoga nie ruszana, też taka przeciętnie skandynawska, więc wszystko się zgadza. Niestety harmonię zepsuję już niedługo, gdyż zamierzam wstawić tam jeszcze małą czerwoną komodę a na ścianie wymalować jakąś znaną feszyn lejdi. I nie będzie to oczywiście blogerka ale tak banalnie: Audrey albo Marylin. Wiem, oklepane i nudne do bólu. Ale co zrobić, lubię obydwie, bynajmniej nie ekscytuję się jakie to z nich ikony stylu i nie staram się udawać jak strasznie mnie inspirują. Ale taki malunek po prostu fajnie wygląda.
A dlaczego garderoba została w bieli? Doszliśmy do wniosku, że zwyczajnie nie chce nam się odpicowywać na wysoki połysk pokoju do którego tylko my będziemy zaglądać i zrobiliśmy go do stanu akceptowalnego. Ale coś czuję, że przy malowaniu przedpokoju zakupię nieco więcej farby i garderobie dostanie się troszkę koloru. Nie licząc już istniejących motylków na szafie.





