niedziela, 27 kwietnia 2014

Na cześć stylu skandynawskiego

Jak już wspominałam, ze stylem skandynawskim wyjątkowo mi nie po drodze. Coś mnie jednak podkusiło i postanowiłam urządzić garderobę w lepszej wersji takowego, albowiem w wersji gorszej zastałam ją, kupując mieszkanie. Brutalnie pozbawiliśmy pomieszczenie tapet (ostatnio moja ulubiona czynność) tylko po to, aby pomalować na jedyny słuszny skandynawski kolor - biały! Aby uzupełnić konwencję, wstawiliśmy białe szafy oraz biały wieszak. Podłoga nie ruszana, też taka przeciętnie skandynawska, więc wszystko się zgadza. Niestety harmonię zepsuję już niedługo, gdyż zamierzam wstawić tam jeszcze małą czerwoną komodę a na ścianie wymalować jakąś znaną feszyn lejdi. I nie będzie to oczywiście blogerka ale tak banalnie: Audrey albo Marylin. Wiem, oklepane i nudne do bólu. Ale co zrobić, lubię obydwie, bynajmniej nie ekscytuję się jakie to z nich ikony stylu i nie staram się udawać jak strasznie mnie inspirują. Ale taki malunek po prostu fajnie wygląda. 


A dlaczego garderoba została w bieli? Doszliśmy do wniosku, że zwyczajnie nie chce nam się odpicowywać na wysoki połysk pokoju do którego tylko my będziemy zaglądać i zrobiliśmy go do stanu akceptowalnego. Ale coś czuję, że przy malowaniu przedpokoju zakupię nieco więcej farby i garderobie dostanie się troszkę koloru. Nie licząc już istniejących motylków na szafie.



piątek, 18 kwietnia 2014

Kot wie lepiej

Właściciele kotów niejednokrotnie w swoim życiu muszą się przekonać, że ich kot wie lepiej. Wie lepiej kiedy będzie jadł, pił, wychodził na zewnątrz i czy będziesz prać ten sweter. 



Nie będziesz. Bo ja będę spała. Możesz poczekać, pralka nie ucieknie. 


Tak właśnie moja kota przekonała mnie, że pranie tego swetra to głupi pomysł. Przecież ona musi się wyspać. I śpi już tak na nim chyba czwartą godzinę, być może w obawie, że gdy z niego zejdzie, to jednak go upiorę. Z drugiej strony chyba lepiej dla niej - nie będzie leżała na zasierścionym. 

niedziela, 13 kwietnia 2014

Mam blogerskie łóżko.

Mam blogerskie / vlogerskie łóżko. Dowiedziałam się niedawno z aska Niemodnych, że moje łóżko, które mam od dawna, jest jakimś chyba blogersko vlogerskim świętym meblem - artefaktem, bo pojawia się u wielu dziewczyn. Jak żyć panie premierze? Człowiek tu rośnie powoli na hejtera blogosfery a tu taki numer, łóżko zgodne z najnowszymi trendami. 



Łóżko jest oczywiście z jedynego słusznego miejsca jeśli chodzi o meblowanie i dekorowanie wnętrz mieszkań blogerek (z wyłączeniem tych blogerek, które nie potrafią same ustawiać białych mebli i angażują projektantów za dziki hajs). I jest białe, no bo jakie by inne (Tak w ogóle to chyba mam jakieś skrzywienie, bo zawsze jego nazwę czytam jako Breivik). Ostatecznie mój ukochany styl skandynawski zaleca tylko ten jeden kolor a przedstawicielki blogosfery z innymi sobie nie radzą. Wychodzę zatem na przeciw wyzwaniu i urządzę mieszkanie meblami z jedynego słusznego sklepu, ale nie w jedynym słusznym kolorze. Mam ku temu predyspozycje bo grałam w simsy. 
Wstawiłabym focię mojego cudownego blogerskiego łóżka z niebiałą pościelą w niebiałym pokoju ale niestety mam tylko małą białą (a tak!) lampkę i w związku z tym fotka wygląda jak robiona piekarnikiem. Jeszcze ktoś dopatrzyłby się dębickich inspiracji i byłby wstyd. 

sobota, 12 kwietnia 2014

Dnia trzynastego.

I dnia trzynastego koteł pomalował ściany na dwa odcienie fioletu. I zobaczył koteł, że ściany są krzywe. I nie było to dobre. 

Nie jest fajnie odkryć, że pracowało się 12 dni nad ścianami, najpierw zrywając tapety w pocie czoła, potem maskując niedoskonałości na owych ścianach, głaszcząc, miziając i zaklinając, wreszcie kładąc grunt a dziś farbę a ściana nadal swoje. Tadaaaaam! Niestety to dopiero farba pokazała, że nie jest tak pięknie jak myśleliśmy. Niemniej i ja i mój niemientowy ksieńć mamy serdecznie dość walki z jednym pokojem i składamy broń. Jutro z rana jeszcze drobne poprawki, być może trzecia warstwa farby (na szczęście schnie błyskawicznie!) a potem sprzątamy i oficjalnie wieczorem wstawiamy meble. Nie mam siły dalej głaskać tej ściany, kombinować, rozmyślać i spać dalej na materacu na podłodze wśród nierozpakowanych kartonów. A tak właśnie jest, bo zaczęliśmy od sypialni, druga w kolejce jest garderoba, a skoro sypialnia nie skończona to i garderoby nie ma. I nie ma jak się rozpakować, za to przynajmniej już wiem co mam w którym pudełku. 

Z innych pozytywów udało mi się ogarnąć coś tak banalnego jak śmietnik. Mamy dwa miniaturowe kosze przyczepione na takiej fajnej szynie wyjeżdżającej z szafki. Miniaturowość koszy jest do dupy, zwłaszcza tego na standardowe śmieci, bo ten na organiczne to wiadomo, że szybciej się go opróżni niż zapełni. Ale i tak zaskakuje mnie, że na osiedlu są tylko 2 typy śmietników - organiczne i nieorganiczne. Może to dlatego, że w sklepach są te wszystkie wielkie machiny do pochłaniania butelek z plastiku oraz ze szkła, a Szwedziory przyzwyczajone do tachania tego ze sobą w drodze na zakupy. Ja wciąż, niestety, nie pamiętam, ale to głównie dlatego, że mamy wyjątkowo mikroskopijne zużycie tych surowców. Niemniej porównując do ilości śmietników jakie stały na moim osiedlu w Polsce i pamiętając, że to Skandynawia jest zwariowana na punkcie ekologii - szacun za to, że potrafili to ogarnąć w sposób nie uprzykrzający życia. 
Ciekawostką w ogóle jest to, jak mamy skonstruowane te śmietniki. Otóż nie są to kontenery ani pojemniki, a przynajmniej nie na poziomie chodnika. Za to wystają sobie z niego 4 takie rury z klapeczkami zamykanymi na klucz, wrzucasz wszystko do tego szybu i to sobie gdzieś leci i kompletnie Cię nie interesuje jak i kiedy panowie śmieciarze to odbierają. Nie śmierdzi, nie wysypuje się dookoła, no jakby w ogóle problem nie istniał. Lux precjoza moi państwo! 

Dobrej nocy. 



piątek, 11 kwietnia 2014

Dnia dwunastego.

I dnia dwunastego Koteł pomalował pokój gruntem. I zobaczył, że to było dobre. Zwierzenia z remontu, ciąg dalszy. 

Właśnie mija nam DWUNASTY dzień remontu. Malowanie miało być w weekend. Tamten. No trudno, będzie w ten. Jak widać wciąż jesteśmy w tym samym pokoju i wciąż nie mamy farby na ścianach, ale za to zapoznaliśmy się gruntownie z tapetą, klejem i gipsem, oraz tym, jak strasznie krzywe ściany panowie Zenkowie stawiają. Jeżeli w nocy grunt jakoś magicznie nie spuchnie, nie odpadnie albo nie zmieni koloru to jutro ściany dostaną w prezencie dwa piękne odcienie - ciemna purpura i jasny fiolet. Pierwsza warstwa z rana, druga po południu i jak wszystko pójdzie w dobrym kierunku to trzeciej nie trzeba, za to w niedzielę będzie w końcu ustawianie mebli i inne przyjemne czynności związane z meblowaniem i dekoracją. Niestety nie stać mnie (głównie psychicznie i mentalnie) na architektów stawiających trawę z plastiku w przedpokoju (trzymiejcie mnie bo nie zniesę czegoś takiego), więc wszystko będzie mejdbajkot. 


niedziela, 6 kwietnia 2014

Styl skandynawski nie zawsze jest taki piękny, rzecz o łazienkach

Na fali remontu i urządzania mieszkania oraz ekscytacji stylem skandynawskim u niektórych blogerek pomyślałam, że przybliżę wam jak to wygląda tak na żywca. Bo styl skandynawski każdy zna z IKEI, ewentualnie z tych pięknych katalogów lub blogów wnętrzarskich. Faktycznie, jest ładny i legendy głoszą, że niektórzy Skandynawowie naprawdę mają takie piękne mieszkania i domy. Rzeczywistość dnia (lub też raczej mieszkania) powszedniego niestety skrzeczy, oczywiście nie zawsze, ale jednak. Doświadczyłam tego, szukając przez około półtora roku nowego lokum, przeglądając hemnet (lokalny portal z ogłoszeniami) oraz umawiając się na oglądanie konkretnych mieszkań. 
Wchodzisz do przedpokoju, na pierwszy rzut oka niby nic, białe ściany lub jasne tapety. Ale nasze polskie poczucie estetyki bywa często gwałcone już przy wejściu do łazienki. Coś, czego w Polsce nie robi się od dawna, tu wciąż pojawia się i w całkiem nowym budownictwie - rury na wierzchu. Tak, zdaję sobie sprawę, że jest to szalenie praktycznie nie musieć skuwać kafli i rozwalać ściany w razie jakiegoś problemu z wodociągami, niemniej dekoracyjność tego elementu jest wątpliwa. Jeśli dodać do tego standard wykończenia łazienek, to naprawdę zaczynam wątpić, czy ludzie niczego nie robią z tymi wnętrzami z lenistwa, czy też naprawdę mają taki gust. Prawie wszędzie dominują najzwyklejsze białe kafle, ewentualnie szare, czarne lub granatowe. Tak wygląda przykładowa łazienka ze standardowych, całkiem dobrych:



OK, można powiedzieć, jest nie najgorzej. Tyle, że to jest wszędzie i wszystko wygląda tak samo! Niby kafle w tej kolorystyce są uniwersalne i łatwo do nich dopasować wyposażenie w prawie każdym kolorze. Nie muszę jednak dodawać, że i tak prawie zawsze wszystko jest białe? Jednak to nie jest ten cudowny skandynawski styl, do którego ikeowe maniaczki wzdychają po nocach. Podejrzewam, że część lubujących się w tym stylu dziewczyn na pewno nie zrobiłaby czegoś takiego swojej łazience.
Jeśli natomiast chcecie wiedzieć jak wyglądają te gorsze to zapraszam na mały przegląd standardowej łazienki z nie najnowszego budownictwa. Kafle jak kafle, rzecz gustu. Ale wciąż w wielu łazienkach można znaleźć prysznice, do których strach wejść, podłoga wyłożona czymś jakby wykładziną pcv lub wanna jak z koszmaru. Nie wspominając już o fakcie, gdy odpływ w podłodze nie wypada bezpośrednio pod nią i wystaje stamtąd rura wsadzona centralnie do tegoż odpływu… Wchodzisz do pomieszczenia i wita Cię taki oto słit widoczek:

Tu, dla odmiany, te słynne rury na wierzchu - ale kafle przynajmniej inne! Bystre oko wypatrzy na lewej ścianie prysznic z zasłonką lepiącą się do tyłka i pleców podczas kąpieli. I uroczo wyłożona podłoga. Chciałabym widzieć te odważne, które się tym zainspirują. A co powiecie na to?



No dobra, koniec nabijania się. Wiadomo, że przesadzam i wyszukuję koszmarki. Z drugiej strony, widać, że mamy zupełnie inne poczucie estetyki. Koniec na dziś o łazienkach. W następnym odcinku będzie o najgorszych tapetach. 


piątek, 4 kwietnia 2014

Radujące precjoza i tapety, ciąg dalszy.

Ciąg dalszy walki z tapetami. Moje optymistyczne prognozy, że do końca tygodnia zagospodarujemy wyremontowaną sypialnię jakoś nie chcą się sprawdzać. Jest piątek, zostało niewiele czasu, a część tapety plus klej dalej siedzi na ścianach. Po 2 dniach walki z tym gównem okazało się, że na prawie każdej ścianie są 2 warstwy tapety plus warstwa gipsu pomiędzy nimi, dlatego to nie chce schodzić tak łatwo, nawet przy użyciu odtapetowywacza. Niemniej to usprawiedliwienie wcale nie wpływa na moje uczucia do tapet inaczej jak tylko pogłębiając nienawiść. A to dopiero pierwszy pokój. W tym momencie posiadanie dużego mieszkania (oczywiście całego w tapetach, bo jakby inaczej) jawi się jako koszmar. 
Oczywiście, moglibyśmy teoretycznie olać te tapety na jakiś czas, zostawić na ścianach i tak pomieszkać. Teoretycznie. W praktyce średnio to fajna koncepcja, bo pomysłowy pan J, poprzedni lokator, zakićkał dziury w ścianach, mażąc jakimś gipsem PO TAPETACH. Nie wiem co za trendy go inspirowały, niemniej posiadanie gipsowych placków na tapecie nie jest feszyn, to wiedzą nawet nasze top blogerki. 

A podczas drapania ścian zapytałam mojego Ksienciunia, stojącego akurat na drabinie, jakie precjoza by go radowały, zainspirowana oczywiście jedną z komentatorek Kamci. Czy może byłyby to takie standardowe precjoza radujące mężczyzn typu śrubki, gwoździki, nakrętki i to całe żelastwo jakie lubią? Otrzymałam spojrzenie z góry, dosłownie, bo z drabiny: Co Ty Kota pitolisz?
Hm. No pitolę i to mocno, jak widać. Ale radujące precjoza tak mnie radują, że staram się, by zaistniały i w moim slangu domowym. 

środa, 2 kwietnia 2014

Nienawidzę tapet.

Nienawidzę tego, co kochają tubylcy. Nienawidzę tapet.

Od dwóch dni żyję malutkim marzeniem, że wreszcie uda nam się pomalować naszą sypialnię na wybrane już kolory. Niestety, na drodze do jego spełnienia stoją tapety. Jeśli istnieje piekło, to jestem pewna, że grzesznicy jednego dnia muszą zdzierać tapety, a następnego dnia układają je na ścianie z tych małych kawałeczków. I tak na zmianę. Właśnie trafiłam do piekła na tę rundę, kiedy to tapety są zrywane. To chyba pokuta za bycie Niemodną. 
Nie wierzcie w "odtapetowywacze". One nie zawsze działają. To znaczy na pewno te moje nie działają. Trzeci, tak TRZECI dzień smarujemy ściany tym czymś, w nadziei, że to cholerstwo w końcu zejdzie. W poniedziałek pełni optymizmu myśleliśmy naiwnie, że posmarujemy ściany a po dwóch - trzech godzinach tapeta wijąc się wdzięcznie sama odejdzie od ściany. Wieczorem stwierdziliśmy, że odtapetowywacz wsiąkł w tapetę i ugruntował jej pozycję jeszcze bardziej. We wtorek zrobiliśmy trick z nałożeniem kolejnej warstwy i przykryciem jej folią. Po odkryciu folii tapeta dalej nie chciała zrobić łaski i zejść, ale przynajmniej dało się zdrapać jej wierzchnią warstwę. Dziś smarowania  i drapania dzień trzeci. Dostrzegam ścianę pod kilkoma warstwami papieru i kleju! Jak tak dalej pójdzie to do piątku powinniśmy odtapetować cały mały pokój. Może w sobotę go pomalujemy.

A tapet nienawidzę od zawsze. Z czasów dzieciństwa pamiętam, jak moją mamę poniosła fantazja i wytapetowała mi pokój. Żeby było zabawniej, trzema różnymi tapetami, z czego dwie to były fototapety. I tak na jednej ścianie miałam jakieś gigantyczne jezioro, na drugiej leśny potok a na trzeciej białą tapetę w kwiatki. Na czwartej było, dzięki bogu, okno. Ostatecznie mogło robić za fototapetę również, niemniej widok był średnio atrakcyjny. Całe moje dzieciństwo mama ostrzegała, żeby nie pchać brudnych łap na tapetę. A niestety moment, w którym rodzice dojrzeli do usunięcia tych koszmarków wypadł jakoś tak kiedy już byłam za duża na mazanie po ścianach. Co nie oznacza, że tego nie zrobiłam. Tuż przed zdarciem tapety namalowałam topielca w jeziorze. Mama miała dziwną minę, ale nie wysłała mnie na badania głowy. 

Na koniec oczywiście, tak po lajfstajlowemu, inspiracje kolorystyczne. A co :)


wtorek, 1 kwietnia 2014

Dzień dobry

Dzień dobry państwu, jestem Kotem i będę tu hejtować rzeczywistość. 

No dobra, Kotem nie jestem, ale z racji bycia Fat Catem na Niemodnych postanowiłam kontynuować tradycję pozwalania na zwracanie się do mnie per Kocie. A ponieważ nienawidzę inauguracyjnych postów na blogaskach, bo zazwyczaj są głupie, z dupy i bez sensu i wszyscy się w nich usprawiedliwiają, że to dopiero początek i dlatego ten pierwszy post jest taki żałosny to napiszę tylko, że mam dziś wyjątkowy hejt na kuchenkę. Właściwie to na płytę. Ni to kuchenka, ni płyta indukcyjna. Wciąż lepsze niż stara dobra gazówka ale wkurza mnie, bo nie rozgrzewa się tak szybko jak płyta indukcyjna i muszę czekać, czego jeszcze bardziej nienawidzę. Człowiek się przyzwyczaja do dobrego i potem zawyża standardy bardzo szybko. Z jednej strony to może i dobrze, nie ma co zadowalać się byle czym, ale z drugiej zaraz usłyszę wrzask minimalistów, że a po co, a na co, a w ogóle to przecież można wynglem w piecu palić i zupę nad ogniskiem gotować. A pewnie. Tylko po co?

Idę malować ściany. To przynajmniej lubię.